środa, 10 czerwca 2015

Kreatywność, a ograniczenia.




Czasami wydaje mi się, że cała wina, za upadek wyobraźni w XXI wieku spoczywa na braku ograniczeń i Internecie.
Jest to ze sobą związane w tak taki sam sposób jak kwarki w atomach: nierozerwalnie.
Kiedy nie ma ograniczeń ludzka kreatywność idzie na łatwiznę. Wystarczy sięgnąć do kilku nowomodnych książek. Autor może sobie wymyślić wszystko i nie musi „usprawiedliwiać” swoich decyzji.
Nie o to chodzi w procesie kreacji świata przedstawionego.
Co to za świat w którym można umieścić wszystkie swoje pomysły na raz?
Wielki? Głęboki? Ciekawy?
Nic bardziej mylnego.
Świat pełen wszystkiego tak naprawdę jest nudny, nijaki, wymieszany, mdły.
Staje się przez to ironicznie prosty i wyjątkowo nielogiczny.
A autor, może wytłumaczyć wszystko krótkim stwierdzeniem: „Bo magia”, „Bo kosmiczna technologia”, „Bo wielki spisek i nowoodkryte eksperymentalne wielkie coś”, niesamowicie wygodne rozwiązanie: deus ex machina.

Naprawdę interesujące rzeczy powstają jednak wtedy, kiedy autor narzuci swojemu pomysłowi pewne ograniczenia. Nada im przez to mistrzowski szlif motywów, które człowiek podświadomie rozczytuje, a po paru rozdziałach dociera do niego głębia dzieła.
Nie trzeba uciekać się wtedy do niesamowitych zwrotów akcji, nie trzeba rozbudowywać epickiego świata pełnego coraz to bardziej niebezpiecznych i szalonych przeciwników, którzy starają się zatruć życie głównego bohatera.
Świat ograniczony jest światem autentycznym i takim w który czytelnik może się zanurzyć.
Świat w którym wszystko się przeplata (co jest zresztą nadużywanym dzisiaj stwierdzeniem; praktycznie sloganem) często powoduje, że autor "plącze się w zeznaniach", a na końcu opowieści zamiast zaskoczenia czeka nas jedno wielkie rozczarowanie i stwierdzenie, że to absolutnie nie trzyma się kupy.
Nie chciałbym tutaj nikogo obrazić, ani razić w takich pisarzy jak G. R. R. Martin, który tworzy wielkiego molocha-potwora, który jak przypuszczam pochłonie autora, a spadkobiercy nie udźwigną ciężaru jego ukończenia.
W dziełach tworzonych latami, jeżeli nie dekadami, można rozbudowywać świat przedstawiony na zasadzie efektu motyla . Jest to dość schizofreniczne, a wysiłek iście tytaniczny, ale jednak od czasu do czasu znajdzie się taki wyjątkowy autor, który potrafi się z tym zmierzyć.

W moim wywodzie chodzi o podkreślenie jak ohydnym procesem jest usprawiedliwianie fabularnych zachcianek naprawdę dennymi zwrotami akcji, albo tłumaczenie niewytłumaczalnego za pomocą wcześniej nie wplątanych w opowieść sił i stronnictw.
Wydaje mi się, że nie tędy droga.
Czytelnik chce doświadczyć, czegoś czego nie doświadcza w realnym życiu, jakieś odskoczni od codziennego świata. Jednak nie koniecznie chce być oszukiwany tanimi chwytami. Chce rozrywki na poziomie, która stanie się możliwością kulturalnej dysputy z kimś kogo szanuje.

Dlatego ja osobiście czytam tylko niektórych, wypróbowanych autorów. Ich światy mają jeden główny motyw, żelazne podwaliny uniwersum. Nie tłumaczą wszystkiego „Cudowną siłą”, a bohaterowie czasami lepiej, czasami gorzej wykreowani (to temat na osobny tekst) potrafią zaskoczyć, potrafią oczarować. Wzbudzają emocje-jak żywi ludzie.
Kiedy chwytam za książkę kogoś nowego boję się co zastanę w środku i bardzo często okazuje się to strachem uzasadnionym.
Chciałbym aby w dobie internetu, kiedy wszystko przychodzi autorom tak „łatwo”, a inspirację można znaleźć prawie na każdym kroku, pojawiło się kilkoro ludzi, którzy stwierdzą "BASTA!, nie będę iść na łatwiznę"- nie mając zamiaru wstydzić się tego co napisali.
Chciałbym kiedyś być takim twórcą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz